Historia pewnych narodzin

Moje przyjście na świat było naznaczone niepokojem, bólem, ale i ogromem Bożej miłości oraz miłosierdzia. Te narodziny można podsumować zdaniem: „To skomplikowane, ale pięknie pokazuje Bożą miłość i opiekę – tylko trzeba ufać, pomimo burz.”

Rodzice od momentu, gdy dowiedzieli się o moim pojawieniu, bez żadnych urządzeń już mieli przekonanie jaką mam płeć i od razu dali mi imię. To zaskakujące mieć takie przeczucie graniczące z pewnością. Jednak tak czuli…

Wszystko szło dobrze do czasu, gdy podczas jednego z badań lekarz oświadczył: „ma Pani martwy płód”.
Z aparatury nie było słychać bicia serca…

Rozległa się głucha, przejmująca cisza, która rozrywała wnętrze. Ledwo się dziecko pojawiło, a już nie żyje. Ciężko mi sobie wyobrazić co naprawdę czuje się w takiej sytuacji. Ale jedno jest pewne po usłyszeniu tych słów mama pierwsze kroki skierowała do Maryi, której oddała całą tę sytuację i mnie samą – uznając, że nie należę do niej, ale od teraz moją mamą jest Niepokalana. I gdy wydawało się, że już wszystko jest jasne i to koniec – kilka dni po diagnozie, przed zabiegiem usunięcia „martwego płodu” jakimś cudem z aparatu medycznego dało się słyszeć lekkie bicie małego serca. Żyłam… nie umarłam tak, jak wcześniej stwierdziły urządzenia i lekarze. Świat mnie skreślił, ale z jakiś powodów Bóg chciał, abym żyła.

Czy to już koniec tej historii? Chciałabym Wam napisać, że tak. Ale walka o mój byt nadal trwała. Można byłoby powiedzieć, że to wydarzenie było dopiero pierwszym starciem w całej bitwie o moje istnienie na ziemi.

Moje serce słabo się odzywało, ale dawało nadzieję… Radości i dziękowaniu: Bogu za okazany cud i Maryi za wyjednaną łaskę życia nie było końca. Zaczęło się dalsze przygotowywanie do moich narodzin, choć w cieniu zagrożenia ciąży. Żyłam – to prawda, ale rozwijałam się bardzo powoli. W 5. miesiącu ciąży brzuch się nie zaokrąglił i doszło do tego, że przed wykonaniem zleconych badań należało pokazywać zaświadczenie od ginekologa o braku ciąży urojonej. Rodzicom ciężko było to wszystko znosić, jednak to było niczym w porów-
naniu do tego, co dopiero miało nadejść…

Pewnego dnia postawiono diagnozę, że dziecko na pewno urodzi się niepełnosprawne. Dodatkowo twierdzono, że stanowię zagrożenie dla życia matki i zalecano aborcję. Po ludzku można byłoby się starać usprawiedliwić – w sumie dziecko będzie niepełnosprawne, więc po co ma cierpieć na ziemi? Poza tym, po co matka ma ryzykować swoim życiem, dla kogoś kto może umrzeć lub jeśli przyjdzie na świat, to będzie niepełnosprawne? Jednak moja mama nie szła na kompromisy i tłumaczenia. W pełni zaufała Bogu, twierdząc, że dziecko należy do Niego – ona sama nie czuła się sędzią do wydawania wyroku, czy mam żyć na tym świecie, czy nie. Nie dało się wejść z nią w żadne dyskusje… Na propozycję aborcji, odpowiedziała krótko i zdecydowanie: „Nie!”. Także później lekarz już nie wracał do tego tematu.

W tym czasie mama pozostawała pod stałą kontrolą lekarską w szpitalu i modliła się, najczęściej na różańcu. Na dzień przed terminem porodu wszedł lekarz i oświadczył, że mama zostanie wypisana, gdyż on obiecał pewnej kobiecie wolne łóżko. Na nic zdały się tłumaczenia pielęgniarek, że przecież ciąża jest zagrożona i jest duże ryzyko utraty życia dziecka oraz matki, a termin porodu mija dosłownie jutro. Lekarz był nieugięty, łóżko trzeba było zwolnić, a my miałyśmy opuścić szpital. Cóż było robić..? Z drżeniem serca i troską o moje narodziny rozpoczęło się pakowanie.

W głowie rodziły się myśli: „Jak to dziecko przyjdzie na świat i czy będzie żyć..?”

– jednak na każde z nich
była jedna reakcja: ufność Bogu i zawierzenie Maryi.
Myśl, że jesteśmy w Jej ramionach i pod opieką Boga pozwalała czuć w sercu pokój, choć zdawało się, że naokoło panuje sztorm i wszystko
wali się jak domek z kart.

Kiedy już mama miała opuszczać szpital, na jego korytarzu wyłoniła się, jak anioł, lekarka z innego oddziału.

– Dzień dobry – powiedziała ciepłym i troskliwym głosem. – Widziałam całe zdarzenie i nie pojedzie Pani do domu… Aż do narodzin dziecka zostanie Pani w szpitalu. Proszę się nie martwić zaopiekuję się wami.

Po czym wzięła nas na swój oddział i ukryła w kącie jednej z sal. Ryzykując swoją posadą i nie oczekując niczego w zamian, opiekowała się nami z taką czułością. Mogę powiedzieć, że dzięki jej heroicznemu sercu jestem na świecie, bo kilka godzin po całym tym wydarzeniu mama dostała ataku astmy, okrutnie się dusząc. Lekarka widząc to rzuciła wszystko i przybiegła nas ratować. Na całe szczęście byłyśmy w szpitalu i w porę otrzymałyśmy opiekę medyczną. To zdarzenie pokazało, że gdybyśmy przekroczyły próg szpitala to obie mogłyśmy już nie żyć. Jednak dzięki pomocy tej nieznanej kobiety życie moje i mamy zostało znowu uratowane. Dlatego oprócz rodzicom, również tej nieznanej Pani chciałabym podziękować za poświęcenie, opiekę i okazaną miłość.

Dzień porodu był dla całej rodziny dużym przeżyciem i wielką niepewnością: „co to będzie?” Mama jechała na porodówkę ściskając w ręku niebieski różaniec, na którym odmawiała modlitwy, aż do momentu usłyszenia mojego pierwszego krzyku. Można powiedzieć, że przyszłam na świat przy wtórze modlitwy różańcowej i od samego początku (zanim jeszcze się urodziłam) już zostałam oddana Maryi. Zresztą często słyszę od mamy, że od chwili poczęcia nie jestem jej własnością, ale da-rem otrzymanym od Jezusa, dzięki wstawiennictwu Matki Bożej i to właśnie Niepokalana jest moją prawdziwą Mamą.

Ku zdziwieniu lekarzy urodziłam się w pełni sprawna, a mamie nic nie dolegało. Mój brat, kiedy dowiedział się o moich urodzinach biegał po całym pomieszczaniu i cały szczęśliwy krzyczał: „Mam siostrzyczkę! Mam siostrzyczkę!”

***

WŁAŚNIE TAK PRZYSZŁAM NA ŚWIAT…

I chociaż w czasie ciąży panowała na zewnątrz burza i huragan, tak jakby szatan rzucił się na nas ze swoją złością to Bóg prowadził mamę i tatę przez to wszystko swoją mocną ręką, opiekując się nami wszystkimi, zsyłając ogrom łask i sił. Dzięki odważnym rodzicom, którzy zaufali Bogu i oddali mnie w ręce Maryi – ja żyję pośród was jako w pełni zdrowa i pełnosprawna kobieta.

Na sam koniec mogę tylko podziękować Bogu za dar życia, które chcę przejść z Maryją, aby dojść do Jezusa i być z Nim w niebie… A Was pragnę zachęcić do zawierzenia się Maryi, aby prowadziła każdego z nas do Jezusa. Pomimo tylu przeciwności, dzięki Niej żyję. Maryja jest naszą kochającą Matką, która stale nas szuka i wyciąga ręce, by przyciągnąć do Nieba. Dlatego zawierzyłam się Jezusowi przez serce Maryi, a nabożeństwa pierwszych sobót miesiąca, o które prosiła Matka Boża w Fatimie są moimi kwiatkami składanymi w Jej Niepokalanym Sercu.

WIARA

nie zabierze burz
z Twojego życia,
ale jeśli zaufasz Bogu,

On wzmocni Cię na tyle,
abyś przeszedł przez każdą

RADA

ODDAJ SIĘ JEZUSOWI PRZEZ SERCE MARYI

Przeżyj rekolekcje i oddaj swoje życie Jezusowi przez Maryję według św. Ludwika Marii Grignon de Montfort.

Więcej na stronie:
www.oddanie33.pl

 

motocykl

Masz pomysły na nowe artykuły

Zdjęcia na stronie www.freepik.com – autor: Freepik i Viaprodesign

Bądź na  bieżąco!

Zapisz się NA newsletter.

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *