Ks. Zdzisław Peszkowski
Życie ks. Zdzisława Peszkowskiego oczami Anny Pietraszek
„Piękne, niebieskie oczy… przystojny oficer. Czy reżyser może marzyć o kimś innym? Najlepszy świadek Katynia, jakiego można sobie wymyślić. Dostałam taką przyjaźń i takiego bohatera do moich filmów.”
Jaki był ks. Peszkowski?
Niestandardowy – łączył ze sobą tyle światów. Dla niego nie było problemu, że mieszka w ciasnym pokoiku, w którym przyjmuje tyle znanych gości. Nie było problemu, że ma malutką kuchenkę, idzie do pobliskiego sklepiku i kupuje mleczko, chleb i robi śniadanko.
Jego rolą nie było tylko mówienie o Katyniu, ale też w sercach synów, córek zapełniał puste miejsce nie tylko po oficerach pomordowanych, ale po ojcach. Wyobraźcie sobie ten głód miłości ojcowskiej u dzieci katyńskich, które w dodatku nie miały gdzie zapalić znicza dla swojego zamordowanego taty. I tu pojawia się Ksiądz, który przytula…
Jak Pani poznała Księdza?
To było zaskoczenie. W 1993 roku byłam już filmowcem z dorobkiem, ale Katyń w telewizji polskiej, która jeszcze nie była wolnymi mediami, ale stanowiła część radokomitetu. Jak wtedy pomyślałam o tematach typu: Katyń, zsyłki, Syberia… to patrzyli na mnie jak na wariata. Tak to mniej więcej wyglądało…
Pewnego dnia zadzwonił do mnie Pan Zbysio Raś, kumpel ze szkoły języka angielskiego. Był bliskim krewnym Księdza, ale nikomu o tym nie wspominał. Mówił, że w Polsce jest jego stryj, który jest świadkiem Katynia i zapytał czy bym mogła go nagrać? Zamarłam… bo z jednej strony była to fenomenalna okazja, a z drugiej: co ja powiem temu młodemu człowiekowi, że w tej telewizji to nie przejdzie, że się nie da? Co tu zrobić? Miałam wtedy uruchomiony cykl programów, który po paru odcinkach zdjęli mi z anteny. Nazywał się: „Kto Ty jesteś..?” i w domyśle: „Polak mały.” Na żywo filmowałam znanych ludzi. A zasada była taka, że w jeden dzień – wybrany przez bohatera – jesteśmy z nim z kamerą, od momentu kiedy wstaje z łóżka aż do czasu, gdy się kładzie spać. Nie wychodzimy bez niego, ani on nie chodzi bez nas. Pomyślałam, że może kapłana wezmę do tego cyklu.
I to się udało… Ksiądz zgodził się wziąć udział i wyznaczył nam godzinę spotkania na 5:50. No nie powiem, żeby operator i dźwiękowiec byli szczęśliwi z tego powodu… Ksiądz ma już trochę lat i zastanawialiśmy się, co będziemy o tej godzinie z nim nagrywać? No, ale trudno… poszliśmy. Ks. Peszkowski stał i czekał pod domem ubrany w dres, z ręcznikiem na szyi i adidaskach. W takim stroju ruszył w przebieżkę po Starym Mieście. Ja wraz operatorem i dźwiękowcem biegliśmy za nim. Czasami przystawał, wytarł szyję, poćwiczył kolana i dawaj dalej… Potem dobiegliśmy już do jego domu, zabrał nas na śniadanie i to wszystko nagrywaliśmy.
Efekt spotkania z tym niezwykłym człowiekiem był taki, że o godzinie 22:00, kiedy piliśmy już pożegnalną herbatę nagle jeden z chłopaków z mojej ekipy poprosił, czy moglibyśmy poczekać na niego w kuchni, bo on ma do Księdza ważne pytanie? To pytanie zajęło mu prawie godzinę.
Po zakończeniu zdjęć, usłyszeliśmy od niego: „No, to będę miał sakramentalny ślub i wszystko zostało mi odpuszczone.” Po wielu latach, kiedy nie miał ochoty pójść do żadnego kapłana, czy Kościoła… Taki był początek naszej współpracy.
Od tego momentu ta przyjaźń rozwijała się i budowała. Wymyślaliśmy różne szalone rzeczy m.in. film z 1993 roku powstający w imieniu wdów katyńskich, które nigdy nie były w lesie. To był czas, kiedy nie było jeszcze ukończonych ekshumacji czy grobu pomordowanych. Stał jedynie krzyż …
Wtedy to, 31 października wyruszyliśmy spod kościoła Świętego Krzyża busem załadowanym do pełna zniczami podarowanymi przez wdowy i dzieci katyńskie. Bez większych przerw przejechaliśmy z Księdzem i ekipą 1400 km i o 9:00 uczestniczyliśmy we Mszy św., która odprawiana była na pudełku od butów. Ksiądz Peszkowski pokazał tam, jakim jest niezwykłym duchownym. Wszyscy razem z nim przenieśliśmy się w jakiś inny wymiar. Trudno to nazwać… Było to jakieś uniesienie w wierze. Czy my w ekipie byliśmy wszyscy tacy pobożni? Nawet nie zadawaliśmy sobie tego pytania, ale czuliśmy ufność Panu Bogu i do tego w tej nieprawdopodobnej scenerii lasu i oprószonego śniegiem, na którym Ksiądz po całej tej wielkiej podróży był jak oficer stający do boju; niezależnie od tego ile ma lat, mobilizuje się, staje i JEST! Wołał wtedy do swoich, do oficerów, którzy leżeli tam – jeszcze nieokreśleni, niezidentyfikowani dokładnie – mówił do nich i modlił się o to, żeby kiedyś był tu cmentarz i przeprowadzone godne pochówki ofiar. To jest przeżycie, którego nie da się opisać słowami.
Podczas tego wyjazdu wszyscy staliśmy się tak bliscy, że członkowie ekipy mówili na Księdza Prałata – Zdzisiulek, a ja byłam Aniulek, dlatego że tak byłam nazywana przez kapłana. Spaliśmy, jedliśmy w tym busie i dbaliśmy o Księdza jak się tylko dało. Był człowiekiem po bajpasach, z zaleczonym sercem i należało na niego uważać. Operator przykrywał kamerę obrusikiem i robił na niej kanapki dla nowego przyjaciela. Dźwiękowiec z termosem podawał mu herbatę.
Pamiętam też, jak kiedyś zmordowani po długich dystansach wracaliśmy ze zdjęć o ok. 2-3 nad ranem, zatrzymujemy się w hotelu w Mińsku. Jest okrutnie zimno i widzimy, że Ksiądz jest ledwie żywy. Nie było, gdzie się zatrzymać, żeby cokolwiek zjeść, czy wypić. No więc, szybko w tym hotelu organizujemy się… Jeden prowadzi Księdza do łazienki, aby ten mógł wziąć prysznic. Potem otulamy go kołdrą. W innym pokoju drugi grzałką gotuje barszczyk dla niego. Dziennikarz? Operator? Byliśmy jak dzieci najlepszego ojca. Ten niezwykły kapłan stał się członkiem ekipy, jakby był członkiem telewizji polskiej… był nasz. Widziałam jak koledzy o niego dbają – jak o przyjaciela, jak ojca. Byliśmy już związani.
Jakie cechy charakteru dało się u niego zauważyć?
Otwarty, szczery, bardzo ufny i taki trochę „amerykański”. Z przesadą to mówię, bo w duszy był cały czas Polakiem, patriotą i wydawał się nam taki z tamtej epoki: 20-letni rotmistrz, który wierzy w cudowną, rozwijająca się Polskę i nie myśli o żadnych strasznych rzeczach jak np. wojna. Pełen radości „rotmistrz z Grudziądza na koniu…” Tak nam się zawsze myliło, jak do niego mówić? Przecież raz jest duchownym, prałatem, a raz tym zawadiackim rotmistrzem, opowiadającym kawały i żartującym. Zawsze był pełen humoru. Nigdy nie miał w sobie niechęci, czy złości… Samo szczere dobro. My byliśmy urodzeni i wychowani w Polsce komunistycznej, gdzie uczono nas od dziecka, żeby nikomu nie należy ufać i uważać, a Ksiądz, jako młody człowiek uratowany z Katynia – nawet nie wiedzący, co nad nim wisiało.
Nie wiedział, że grozi mu śmierć?
Wśród jeńców Kozielska był najmłodszy w całej wielkiej grupie oficerów, generałów, lekarzy, prawników. Uczyli go języków, manier, czy wiedzy o Polsce. Co tylko mógł „łykał” od nich, ale ciągle był ten najmłodszy.
Kiedy pierwsza grupa wyjechała myśleli, że zabrali ich na front walczyć o Polskę. Potem wywieźli drugą, trzecią… kolejną. Zostało czterysta osób, wśród nich był ks. Zdzisław, który w momencie, kiedy ich brali, myślał:. „O to jedziemy… będziemy walczyć!” Wsadzili ich do pociągu, który ruszył w nieznane. Wysadzono ich w zupełnie nieznanym miejscu, w jakimś nowiutkim obozie. Dali się przebrać, odwszawili i nakarmili. Potem przyjechała delegacja Czerwonego Krzyża, która sprawdziła, że są w nim polscy oficerowie, a następnie wypuszczono ich, mówiąc: „Idźcie, gdzie chcecie”. Nie mieli pojęcia, co się działo z wywiezionymi wcześniej ludźmi. Ksiądz Zdzisław – jak mi opowiadał – o tym, że poprzedników zabijano w lesie katyńskim dowiedział się dopiero, jak był w Iranie. Nie mógł w to uwierzyć. To był dla niego szok.
Po wyjściu z obozu chciał walczyć za Polskę. Dostał rozkaz, aby zająć się sierotami, które docierały do Indii z Syberii. Do tego się nadawał bardziej niż do jazdy w czołgach. Został skierowany inaczej niż ci, którzy poszli walczyć na Monte Cassino, czy w innych miejscach. Tak też jego młode życie przeszło wśród niezwykłych krajobrazów, kultur – poznawał świat.
Stał się ojcem dzieci katyńskich…
To już później… Na początku do Indii trafiały pod jego opiekę dzieci (sieroty), które wyszły z exodusu syberyjskiego. Nie walczył z bronią. Kiedy po wojnie musiał podejmować decyzję o tym, co ma ze sobą robić – postanowił zostać księdzem, wychowawcą młodych ludzi. Trafił z Rzymu do Orchard Lake w Stanach Zjednoczonych. Całe życie był otoczony młodymi ludźmi. Był tym oficerem, który zachował w sobie radość młodości.
Podróżował z wami również do Kazachstanu i Miednoje…
W 1993 r. byliśmy z Księdzem w Kazachstanie. Pierwszy film telewizji polskiej „Polacy z Kazachstanu”. Ksiądz był z nami przez 2 tygodnie. Odprawiał tam pierwszą Mszę św. na stepie w Karagandzie, gdzie znajduje się ok. 100 tys. Polaków pochowanych bez znaków, czy napisu. Cały step pokryty jest kośćmi. Przeżywaliśmy to wszyscy razem z nim.
Kazachstan Msza św. na stepie
Ks. Zdzisław Peszkowski celebruje Eucharystię na stepie pod Karagandą, pod łagrem na kościach zesłańców znajdujących się wokół aż po horyzont.
Foto: Anna Pietraszek
(na zdjęciu druga od prawej)
Potem ekshumacje w Miednoje.
Byliśmy tam dwa tygodnie w lipcu, pochylaliśmy się nad wydobywanymi czaszkami, nad resztkami policjantów polskich. Warunki były tam specjalne: komary, muchy, smród. Doły, bagna, a w nich sprasowane zwłoki, wydobywane brudne czaszki, które były odstawiane na wyłożone na ziemi folie i przygotowywane do mycia.
Miednoje Ekshumacja
Ksiądz klękał przy czaszkach, pochylał się nad każdą z nich i kładł papieski różaniec.
Ks. prałat Z. Peszkowski z p. A. Pietraszek w modlitwie nad czaszkami polskich policjantów.
Foto: Anna Pietraszek
Moim zadaniem było stać przy nim i pilnować, by się w tym nie zatracił i nie pochorował. Musiał płukać usta, by nie połykać tego, co wdycha. Jednak nie można było go upilnować. To było bardzo ciężkie. Był jak w transie – dotykał swoich.
W Księdzu żyło przekonanie, że ofiara i upamiętnienie tylu polskich oficerów, elity polskiego narodu oraz godny ich pochówek pozwoli, aby Rosja zaczęła mówić również o innych ofiarach.
W lesie katyńskim
leży podobno ponad półtora miliona pomordowanych: Finów, Ukraińców, Rosjan.
Rozstrzeliwanych i zakopywanych byle gdzie.
Nikt tego nie bada. A ofiary w Miednoje? Odkryto dzięki Bożej Opatrzności. Kiedy tam pojechano okazało się, że na ogromnym terenie jest granatowy piasek. W tej nienawiści, tych podłych pomysłach jak zatrzeć ślady wyszedł rozkaz, aby zalać szambem tych pomordowanych policjantów. Chciano, aby ciała w tym się rozpuściły.
O jednej rzeczy tylko nie wiedziano, że polskie mundury nie były farbowane chemicznie, ale naturalnymi barwnikami. To one zabarwiły piasek, który na powierzchni ukazał niebieski kolor ziemi, wskazując tym samym miejsce zmarłych.
W Miednoje, Katyniu i Charkowie podchodzili do nas Rosjanie, mówiąc:
„Ksiądz, jak wy zrobicie swoim groby to może i naszym pozwolą.”
Jak podchodził do ludzi, którzy zadawali ból?
Pokładał nadzieję w każdym i martwił się o zbawienie innych… Nawet w ubek’a, który przyszedł i udawał kogoś innego. Wiedziałam kim jest ten człowiek, ostrzegałam Księdza, ale mówił wtedy:
„Wiesz, ja pójdę do niego, pomodlę się z rodziną to on może się zmieni.”
Nie mógł też uwierzyć, że na Mszy św. do komunii szli generałowie ludowego wojska polskiego, którzy nie byli ochrzczeni. Nie mógł uwierzyć, że idą na pokaz. „Po co oni idą do komunii? Wytłumacz mi” – pytał i dodawał – „Będę się za nich modlił”.
Jak to się stało, że Ksiądz, trafił do środowiska motocyklistów?
Jeździł na koniu jako oficer, ale nie mechanicznym. A jak trafił? To środowisko przyszło do niego i byłam tego świadkiem.
W latach 1994/95 już się pojawiały opory z „katyńskim szaleństwem” – jak niektórzy redaktorzy, czy dyrektorzy telewizyjni mi mówili. Słyszałam: „Po co tyle tego Katynia?” , a ja wiedziałam, że póki mamy takiego bohatera, żywego świadka Katynia, tamtych ludzi i reprezentanta pomordowanych. Nigdy już więcej takiej osoby nie będzie i tak pięknego człowieka, który umie powiedzieć do kamery, świadczy i ma tak wyraziste oczy… Na tej fali Ksiądz stał się sławny, rozpoznawalny, na ulicach klękano przed nim i całowano w rękę. Strasznie go to krępowało i przeżywał to. Mówił, że nie wie jak się ma zachować. „Księże, jeśli Twoje błękitne oczy, wyraziste zaprowadziły ludzi do Kościoła to tylko Bogu dziękuj, że masz takie oczy” – mówiłam do niego. Już przyzwyczajał się, że jest do swojej rozpoznawalności. Jednak pojawiali się ludzie, którym to przeszkadzało i w tym momencie zgłosił się p. Wiktor Węgrzyn – Polak ze Stanów. Nie mieliśmy pojęcia kim on był i kim jest, co robił w Stanach.
Jakoś tak się stało, że p. Wiktor kupił, czy miał mieszkanie obok katedry i do ks. Zdzisława miał kwadransik spacerem. Kiedy miała nastąpić pierwsza wizyta i rozmowa o rajdzie Ksiądz prosił, abym przyszła. Odpowiedziałam: „Nie znam się na motocyklach. Nie wiem, jak to zrobić? Jak oni przejadą biedacy przez tę Rosję? Nie wiadomo, co ich spotka. Nie będę się odzywać tylko popatrzę.” I tak też było. Przyglądałam się panu Wiktorowi i Księdzu, który powoli nasiąkał tematem. Gdy p. Węgrzyn wyszedł powiedziałam: „Proszę pamiętaj, żyjesz w postkomunistycznej Polsce. Musimy być bardzo ostrożni i uważni.”
Pan Wiktor był zdeterminowany, żeby doprowadzić ten wyjazd do skutku. Ksiądz miał wątpliwości, czy to jest mocno ukształtowany człowiek? Czy gdzieś nie będzie jakiś nerwów, napięć, czegoś niedobrego? Ale stwierdził: „Jak nie zaryzykujemy to nie będziemy wiedzieć.”
Zapadła zatem decyzja, że ks. Peszkowski stanie mocno przy rajcie jako jego kapelan: pożegna, omodli motocyklistów i będzie ich witał. I taka będzie jego duchowa rola… Taki był początek. Byłam wtedy jedynym świadkiem tej pierwszej rozmowy i przyznam, że miałam wtedy sporo wątpliwości, czy to będzie dobry pomysł? Czy Wiktor da radę z tym, co Rajd może wyzwolić w ludziach niezadowolonych z tego?
Foto: A. Pietraszek
Przed wyruszeniem rajdu – pl. Piłsudskiego, z prawej pierwszy Piotr Suszycki, operator filmowy rajdu [2006 r.]
Inicjator wydarzenia marzył, aby powstał z tego wyjazdu film. Udało się namówić panią Romaszewską, która była wtedy szefową telewizji Polonia na taki pomysł. Był jednak problem z wysłaniem ekipy filmowej: nie tylko z powodu niewygód, czy panującej na wyjeździe wilgoci, która stanowiła zagrożenie dla elektroniki, ale też z uwagi na koszty wysłania kilkuosobowej ekipy.
W tym czasie poznałam państwa Piotra i Justynę Suszyckich, którzy współpracowali z motocyklowym komandorem. Piotr był zapalonym filmowcem. Nie jeździł w skórach, tylko goreteksowym kombinezonie. Był bardzo wesołym, miłym i uczynnym człowiekiem. On to, razem z żoną, zaoferowali się, że nagrają podróż… Przed wyjazdem spędziliśmy parę godzin na krótkim szkoleniu filmowym. Uczył się jak „prowadzić” kamerę, żeby były dobre ujęcia, które mogłabym wykorzystać przy montażu filmu. Ekipa filmowa zajęła się zarejestrowaniem wydarzeń przy grobie nieznanego żołnierza i wypowiedzi ks. Peszkowskiego.
Mówił piękne słowa,
przytulał każdego rajdowca,
który wpadł mu w ręce.
„Niech jedzie i szczęśliwie wraca, bo ja czekam” – dodawał. Następnie odprowadziliśmy z ich kamerą aż na rogatki Warszawy. A na trasie nagrywał nasz dzielny operator…
Kiedy wszyscy szczęśliwie wrócili byliśmy z kamerą filmując wydarzenia, w tym wieczorne ognisko z pieśniami. Motocykliści przytulali się do ks. Przeszkowskiego, który czekał na nich jak ojciec. Tak powstał film pt. „6 000 km śladami polskiej męki”, który później otrzymał piękną nagrodę specjalną prezydenta Lecha Kaczyńskiego.
Film można oglądnąć na YouTube
Źródło: Kanał Pan Kierofnick
Później udało się p. Węgrzynowi nawiązać współpracę z telewizją Trwam i już na całą trasę jeździli młodzi absolwenci szkoły filmowej, operatorzy i technicy.
Pan Wiktor Węgrzyn tworzył Rajd do końca i dokonywał wielkich czynów. Chorował, ale wsiadał i jechał na swojej maszynie do ostatnich sił. To wielki wyczyn. A później Kasia przejęła za niego to dzieło i niestety w tym roku tak młodo odeszła. Dla mnie to był szok, bo myślałam, że ona będzie rozkręcać różne nowe projekty. Była takim młodym, polskim patriotą, z sercem jaki miał ks. Peszkowski. Nie było w niej kalkulacji, polityki, czy życia dla kariery i sławy. Nic z tych rzeczy. Miała w sobie czystość serca z pasją i miłością do prowadzenia Rajdu.
Foto: A. Pietraszek. Po powrocie z Rajdu, powitania z ks. prałatem Z. Peszkowskim – z prawej operator kamery Piotr Suszycki [2006 r.]
Ksiądz umierając obiecał, że będzie się Panią opiekować. Dotrzymał słowa?
Oczywiście, tak. Spotkał mnie wyjątkowy dar w życiu: udało mi się w Warszawie poznać ze sobą wzajemnie tych trzech wybitnych duchownych. Pierwszymi byli o. Marian Żelazek i ks. abp Majdański, więźniowie obozu w Dachau, którzy wspólnie wyszli na wolność. Potem pojawił się w moim życiu ks. Peszkowski. Z nimi wszystkimi rozmawiałam o Świętych Obcowaniu.
Rzeczywiście, kiedy ks. Peszkowski już był na OIOM-ie w Aninie prosił, żeby mnie wpuszczono. Nie byłam nikim z rodziny, ale w drodze wyjątku mogłam się z nim spotkać. Obraz był poruszający. Widziałam jak bardzo jest chory, jego biedne pokłute ręce, urządzenia popodczepiane. Z trudem oddychał, ale uśmiechał się do mnie jak zawsze. Nagle zebrał wszystkie siły by usiąść, chwycił mnie za rękę i patrząc w oczy powiedział: „Aniulek, ja cię nigdy nie opuszczę. Będziemy zawsze razem w Świętych Obcowaniu.” Stracił siły, położył się i wtedy uwierzyłam już na całą resztę życia, że to jest prawda.
W najgorszych chwilach mogę z nim porozmawiać, zapytać i poprosić, żeby pomógł. Nie czuję się wtedy sama.
Warta przy trumnie ks. Peszkowskiego w Katedrze św Jana w Warszawie – A.T.Pietraszek i gen. Stanisław Targosz, szef Sił Pow. WP (foto Piotr Życieński)
Chciałabym całemu Rajdowi, że ma patrona, który troszczy się o was w każdej chwili. Sama doświadczam wsparcia ks. Peszkowskiego i wierze, że on zawsze z wami pojedzie do samego Katynia, czuwając nad wami. Ks. Zdzisław zwykle żegnał się okrzykiem: „CZUWAJ!” albo „Amen! CZUWAJ!” To było jego zawołanie na wiele okazji, zdumienia, powitania, jak i zawsze na pożegnanie! Wołał tak również do ministrów, generałów, jak i do pani, która sprzątała…
Naszą rozmowę zakończyłyśmy wspólnym: „Amen”.
Filmy z udziałem ks. Peszkowskiego
- Kto Ty jesteś..? ks. prałat Zdzisław Peszkowski – odc. film dok. TVP pr. 2, 1993
- Pielgrzym Pojednania – film dokumentalny TVP program 1, 1993 r.
- Polacy z Kazachstanu – film dokumentalny. TVP , 1993 r.
- Rok Katyński w TVP 1994/1995, redakcja programów obronnych, m.in. transmisja 5 marca 1995 r. z placu Piłsudskiego
- Śledztwo w Miednoje – film dokumentalny TVP , 1995 r.
- I–wsza transmisja satelitarna z Lasu Katyńskiego – TVP 1, 1995 r.
- Ile kosztuje patriotyzm? – TVP 1, 1996 r.
- Czy warto żyć dla Polski? – TVP 1, 1996 r.
- Pielgrzym – z cyklu Raportu Programu 1 TVP, 1998 r.
- Niepotrzebny świadek – TVP 1, 2001 r.
- W łączności z Polonią Ameryki (po 11 IX 2001) TVP, 2001 r.
- Notacja – ks. Peszkowski – dla IPN, 13 godzin, 2006 r.