Postaw życie na Boga
Recydywiści, alkoholicy, degeneraci, uciekinierzy z domów, kajdaniarze – przygarnęli wychuchanego przybłede w swoje szeregi, skrupulatnie objasniając zasady, którymi kierowała się ulica.
Przystałem na ich warunki. Ponieważ dawało mi to możliwość rywalizacji. Zacząłem występować w złych zawodach. W 2005 r. otrzymałem zarzuty: działanie w grupie zbrojnej, handel bronią, haracze, narkotyki. CBŚ wprowadziło do mojej grupy swoje wtyczki. W tej całej beznadziei rozkołatanych, fatalistycznych myśli, niespodziewanie przyśnił mi się sen, który odmienił moje życie. W snie tym, poprzez odpowiednią inscenizację, zrozumiałą dla takiego odbiorcy jakim wtedy byłem, Pan Bóg wystosował do mnie zaproszenie i ja na nie odpowiedziałem – TAK!
zobacz
Paweł Cwynar opowiada jak potoczyło się jego życie… od gangstera handlującego bronią, narkotykami, działającego w mafii, aż do sytuacji, która zmieniła jego życie.
Film ze strony YouTube – kanał Salve TV: TUTAJ
POCZĄTEK
Legnica stary gród Piastowy, tutaj urodziłem się w 72 r. Śmiało można powiedzieć, że wzrastałem w dobrej rodzinie. Miałem swój pokój z widokiem na park, duże dębowe biurko, przy którym odrabiałem lekcje i czytałem książki. Psa, kota, akwarium, rower, sprzęt do ćwiczeń… Kochających rodziców, dziadków. Czyli wszystko co można by nazwać szczęściem…
Od szóstej klasy namiętnie uprawiałem czwórbój lekkoatletyczny. Puchary, dyplomy, zwycięstwa… Po zakończeniu edukacji podstawowej podjąłem naukę w zasadniczej szkole zawodowej. Miałem być ślusarzem spawaczem… – miałem… Niestety, brak zainteresowania moimi dotychczasowymi wynikami sportowymi u tamtejszego nauczyciela WF sprawił, że nie potrafiłem odnaleźć się w trudnej sytuacji, ponieważ to, co było moją pasją i miłością, zostało całkowicie zlekceważone. Byłem jeszcze niedojrzały emocjonalnie.
Poprosiłem rodziców o wstawienia zamka w drzwiach mojego pokoju. Nieszczerze uzasadniając, iż potrzebuję ciszy i spokoju do koncentracji nad czytanymi książkami. Co oczywiście było fortelem. Rodzice mi ufali, zamek wstawili, a ja wieczorami wychodziłem przez okno parterowego mieszkania na podwórko, gdzie do późnych godzin nocnych szwendałem się w poszukiwaniu wrażeń. Zew moich potrzeb został wysłuchany.
Na efekt długo nie trzeba było czekać. Popadłem w złe towarzystwo majaczące w ciemnych zaułkach mojej dzielnicy.
Pierwsze przestępstwa, co prawda, nie były w zgodzie z tym, czego uczyli mnie w domu, jednak dawały ukojenie skołatanemu ego. Dlatego opory moralne szybko zostały przełamane, w czym niemały udział miały podszepty i przekonywania nowych znajomych. Z dnia na dzień stawałem się gorszym człowiekiem. Dla ulicy byłem cennym nabytkiem, gdyż dobrze wysportowany, naiwny a przede wszystkim nie brałem swojej doli z przestępstw. Czegoż chcieć więcej? Po pierwsze niczego nie potrzebowałem po drugie nie wiedziałbym, jak wytłumaczyć się rodzicom z dodatkowej kasy. Dlatego swoje „działki” oddawałem wspólnikom lub recydywistom trzymającym nad nami małolatami kuratelę a im w to tylko graj.
Brnąłem coraz głębiej w... otchłań przestępczego świata...
Foto: Paweł Cwynar | strona: https://pawelcwynar.org
ARESZTOWANIA
Pierwsze poważne aresztowanie za szereg przestępstw miał miejsce, kiedy byłem szesnastolatkiem. Sprawa była nieciekawa, gdyż pozostawałem do dyspozycji Sądu dla nieletnich. Później w poprawczaku już pierwszego dnia próbowałem uciec, za co zostałem ponownie pobity i wylądowałem w izolatce. Po odbyciu kary zostałem przeniesiony na oddział, gdzie nastąpiła moja błyskawiczna demoralizacja. To miejsce jest przerażającą fabryką społecznych wyrzutków, chłopaków z patologicznych rodzin, bitych, molestowanych, żyjących samopas od najmłodszych lat.
Mnóstwo agresji i przemocy
– byłem bity i ja, biłem innych.
Ukończywszy zaledwie siedemnasty rok życia, za poważniejsze już przestępstwa trafiłem do Zakładu Karnego we Wrocławiu. Trafiłem do celi z wielokrotnymi recydywistami. Ich zadaniem było mnie utemperować, a moim? – sam nie wiedziałem… Po prostu chciałem przeżyć.
Już w pierwszych tygodniach byłem świadkiem usiłowania samobójstwa więźnia w mojej celi, który na moich oczach podciął sobie gardło. Po kilku tygodniach kolejny powiesił się tuż przy mojej pryczy. Co rusz w łaźni ktoś był bezwzględnie skopany. Te zdarzenia uświadomiły mi, że żarty się skończyły.
Na każdym kroku rywalizacja, z powodu, której, w każdej minucie mojego tam pobytu, mogłem zostać skopany, a nawet zabity za najmniejsze uchybienie czy odstępstwo. Nie miałem wyboru – musiałem podjąć walkę. Na tym ringu gladiatorów życia musiałem zawsze spać z otwartym jednym okiem, zawsze gotowy na odparcie niespodziewanego ataku, zawsze zwarty i czujny. Presja, stres, napięcie, nieprzespane noce. Nigdy nie wiedziałem, co może stać się jutro, za godzinę, za pięć minut. Moja sytuacja mogła zmienić się diametralnie w ciągu sekundy, a mimo to nie wolno było się poddać. Z biegiem lat zobojętniałem na widok przemocy.
Nie bałem się krat, krwi, przemocy…
Poznałem inne zasady, którymi chciałem się kierować w życiu. Zamiast lęku, refleksji, poczułem żądzę rywalizacji o bycie wielkim gangsterem, nie jakimś chuliganem czy złodziejaszkiem, nie chciałem osiadać na mieliźnie hierarchii przestępczej.
Nic połowicznie, na pół gwizdka – jak brać, to wszystko. Nie po to zaczynałem, by poprzestawać w połowie drogi. Nie zadowalała mnie przeciętność, byłem gotowy podjąć najwyższe ryzyko, koszty nie grały roli.
Rozpocząłem działalność w zbrojnych grupach przestępczych
Walka o tereny, wpływy,
wielką kasę. Szybka i ostra gra na krawędzi sprawiły, że niedługo cieszyłem się wolnością.
Foto: Andrzej Boj Wojtowicz
Jednak kolejny mój powrót do więzienia uświadomił mi, że wracam tam jak do swojego domu. Niczego się nie bałem, a wręcz odwrotnie – to ja zacząłem budzić strach.
ŻYCIE JAKO GANGSTER
Był rok 1996. Po roku czasu przebywania w celi „N” (dla szczególnie niebezpiecznych więźniów) we Wrocławiu zostałem przewieziony do więzienia w Wołowie. To zakład karny znany w całej Polsce z tego, że odsiadują tam wyroki jedni z najniebezpieczniejszych przestępców. Czarna legenda tego więzienia wzbudzała we mnie dylematy. Jak sobie w nim poradzę? Byłem już dosyć znanym przestępcą, jednak pobyt w Wołowie to inna bajka. Bycie KIMŚ w Wołowie otwierało drzwi do „pierwszej ligi”. Po przyjeździe do Wołowa nie rozglądałem się na boki. Pierwsze swoje kroki skierowałem na siłownię – treningi siłowe, boks i karate. W przeciągu zaledwie dwóch lat, dzięki zawziętości i uporowi, stałem się tam najsilniejszym więźniem. Pokonałem nawet tych, którzy ćwiczyli po kilkanaście lat. Bez zażywania sterydów, czy jakichkolwiek odżywek na sztandze wyciskałem 190 kg. Zgredy z recydywy zwrócili na mnie swoją uwagę: zapoznali się z moją historią, posłuchali ludzi, którzy za mnie poręczyli, prześledzili moją dotychczasową „nieskazitelną” drogę wojownika i postanowili obdarzyć swoim zaufaniem.
Wynikiem tego było to, że po opuszczeniu przeze mnie ZK Wołów w 1998 r. zaproszono mnie, dzięki odpowiednim protekcjom z Wołowa, na spotkanie ważniejszych gangsterów w Polsce, które miało miejsce po walce Andrzeja Gołoty z Timem Witherspoon’em 2.10.1998 we Wrocławiu. Walka miała miejsce w Hali Stulecia, z dwunastoma milionami widzów przed TV. Poznałem wtedy Pershinga i innych znanych w Polsce gangsterów. To był moment przełomowy mojej kariery, bowiem wkroczyłem do pierwszej ligi.
Awansowałem kolejno…
z chuligana, bandziora na zawodowego przestępcę, czyli gangstera.
Zanim do tego doszło, musiałem przejść długą drogę, jednak dopiąłem swego. Marzenia z młodości, kiedy to zostałem zainfekowany złym bakcylem, spełniły się.
Zaczęły się poważne interesy, nauczyłem się czerpać korzyści z szarej strefy, w której działałem.
Zarabiałem m.in. na tym, kim jestem. Moje nazwisko stało się marką. Kupiłem sobie Mercedesa S, dobry garnitur, złoty zegarek, zacząłem inwestować w nieruchomości. Już w roku 2001 moje zarobki oscylowały w kwotach około kilkudziesięciu tys. zł miesięcznie. Założyłem swoją plantację marihuany, a właściciele lokali płacili mi za to tylko, że w nich bywałem. Czułem się jak król życia, spełniały się moje marzenia! Wszędzie wstęp za darmo, zastawione stoły, wszystko, co było, było najlepsze. Ludzie obnosili się z tym, że mnie znają. Miałem dwadzieścia kilka lat, a mimo to, kiedy jechałem gdzieś na spotkanie, gdzie trzeba było ustalić strefy wpływów, liczono się ze mną. Byłem brawurowy i nieobliczalny. To mnie kręciło, jednak miało też swoją cenę…
W swoim mercedesie (zresztą nie tylko, ponieważ posiadłem kilka aut) pod siedzeniem, na którym nierzadko siedziały najpiękniejsze dziewczyny, miałem ukryty pistolet. Rzadko rozstawałem się z bronią. Doszło do kilku zamachów na moje życie. Zrozumiałem, że nie jestem jedynym szczupakiem w tym stawie. Choć zawsze mogłem liczyć na pomoc, to było to uwarunkowane tym, że nieustannie musiałem się wykazywać jako ten najlepszy, bezwzględny, nieobliczalny – a to kosztowało. Płaciłem za to wysoką cenę: wódkę piłem litrami, czasem brałem narkotyki, nie przesypiałem nocy, żyłem w nieustannym napięciu, na krawędzi. To wszystko odbijało się na mojej psychice. Kilka telefonów komórkowych, które dzwoniły niemal bez przerwy, zawsze coś się działo, niekoniecznie dobrego. Trzy dni w tygodniu chodziłem na siłownię, a kolejne trzy piłem. Nie wiedzieć, kiedy zapętliłem się w sytuację, z której nie widziałem wyjścia, a właściwie to nawet go nie szukałem. Nie znałem innego świata, więc nie wyobrażałem sobie, że można inaczej.
ROK 2005
Tym razem wszystko potoczyło się inaczej: poważne zarzuty, działanie w grupie zbrojnej, handel bronią, haracze, narkotyki. CBŚ wprowadziło do mojej grupy swoje wtyczki. Założyli – w miejscach, gdzie przebywałem – ukryte kamery i podsłuchy. Zarzuty były niepodważalne. Wylądowałem w Departamencie do Spraw Przestępczości Zorganizowanej i Korupcji Prokuratury Krajowej we Wrocławiu. Tam policjanci z CBŚ przedstawili mi propozycję statusu świadka koronnego – odmówiłem. Na jednej szali leżał wyrok piętnastu lat więzienia, na drugiej – ochrona, nowe dane osobowe, spokojne życie w Hiszpanii, zachowanie całego majątku, jakiego się dorobiłem na przestępstwach, czyli gra o wszystko. Abym miał czas to przemyśleć, umieszczono mnie w ścisłej izolacji.
Odizolowany oddział, jedyna pojedyncza o klaustrofobicznych rozmiarach cela, w środku tej celi klatka – tzw. tygrysówka. Spacery również w klatce, do której byłem prowadzany o świcie tak, bym nikogo przypadkiem nie widział. Taka forma presji psychicznej. Odebrano mi wszystkie prywatne rzeczy.
W celi tej trzymali mnie rok czasu i przyznam szczerze, że można było zwariować. Miałem w niej dosłownie policzony kurz. I ta wwiercająca się w głowę świadomość, że to już koniec. Groteskowe było w tym wszystkim to, że – prawdę mówiąc – odmawiając współpracy, sam podpisywałem na siebie wyrok. Jednak nie rozważałem tego zbyt długo. Starałem się znaleźć rozwiązanie alternatywne na te wszystkie powtarzające się trudne lata, które mnie czekały. Takie naiwne pocieszenie, że jakoś to będzie, że zdarzy się cud… Że inni przesiedzieli znacznie dłużej i jakoś poukładali sobie życie. Karmiłem się fikcją, jednak nie za bardzo mi to smakowało, ponieważ wiedziałem, jakie są realia.
Czas za kratami... rządził się swoimi prawami - był z gumy
No i ta powtarzalność pustych dni w potrzasku, w którym się znajdowałem.
Foto: Paweł Cwynar | strona: https://pawelcwynar.org
SEN, POKORA I NAWRÓCENIE
W tej całej beznadziei rozkołatanych, fatalistycznych myśli, niespodziewanie przyśnił mi się sen, który odmienił moje życie.
W tym śnie szedłem korytarzem, który był bardzo długi. Wszedłem w któreś drzwi z kolei i w środku była aula, stał stary stół, przy którym siedziały dwie postacie. Jedno miejsce przy stoliku było wolne – wiedziałem, że to miejsce jest dla mnie. Po prawej stronie siedział Pan Bóg, a po lewej stornie – szatan, który był eleganckim mężczyzną, ubranym w dobrze skrojony garnitur. Po prawej stronie siedział Pan Bóg, którego nie widziałem, bo biło od niego duże światło. Zasiadłem przy tymże stoliku. Pan Bóg rozdał karty. Szatan na pulę postawił bardzo dużo… Widziałem nieruchomości, złoto, diamenty… Pan Bóg wykonał taki sam gest, ale postawił na pulę WSZYSTKO. Nie wiem jak to mogę opisać… Po prostu to wiedziałem…
Żeby zostać w grze musiałem „przebić” Pana Boga – a przebić WSZYSTKO oznaczało postawienie na puli swoje ŻYCIE.
Nie rozumowałem tego jeszcze w skali życia wiecznego. Chciałem już postawić na puli swoje życie, ale obudziłem się…
Po przebudzeniu długo leżałem – zastanawiałem się nad tym, co miał znaczyć ten sen? O co chodziło? I zrozumiałem, że Pan Bóg wysłał mi zaproszenie. Poprosiłem klawisza, aby przyniósł mi Biblię, którą przeczytałem. I wtedy zrozumiałem, że stawka toczy się o życie wieczne. Zapoznałem się z ofertą Pana Boga czytając Jego słowo i postanowiłem, że w to wejdę, że Mu zaufam.
Zapoznałem się z ofertą Pana Boga i... postanowiłem, że w to wejdę...
Czytając Jego słowo postanowiłem, że Mu zaufam.
Foto: Paweł Cwynar | strona: https://pawelcwynar.org
Moja nadzieja dostała kopa i zmartwychwstała.
W świetle tego zrozumienia wszystko zdawało się jawić inaczej niż dotychczas.
Na skutek tego zdarzenia przeczytałem całą Biblię, Katechizm Kościoła Katolickiego oraz wiele innych religijnych książek. Wyspowiadałem się, przystąpiłem do Komunii św. i zacząłem życie jak nowo narodzony człowiek. Oświadczyłem wszem i wobec, że wycofuję się z życia przestępczego. Wzbudziło to niemałą sensację w półświatku. Jednak tak jak bardzo starałem się być rzetelnym bandytą, tak samo potem starałem się być rzetelnym katolikiem. Wróciłem na łono rodziny Kościoła katolickiego, który przyjął mnie niczym syna marnotrawnego. To był początek nowej, jak się potem okazało, o wiele trudniejszej, jednak bardziej obfitej drogi.
PIELGRZYMKA
W roku 2010 opuściłem Zakład Karny w Jeleniej Górze. Jeden z wielu, które odwiedziłem przez te wszystkie lata spędzone za kratami. Ten był ostatni.
Tym razem, kiedy bramy więzienia z hukiem zatrzasnęły się za moimi plecami, złapałem głęboki haust powietrza: byłem innym człowiekiem. Spojrzałem na otaczający mnie świat z radością i optymizmem.
Dotychczas, za każdym razem po wyjściu, skrzykiwałem kolegów, odświeżałem kontakty, wyjmowałem ze skrytki pistolet i robiłem to, do czego byłem przyuczony od młodości, do czego byłem szkolony w więzieniach przez te wszystkie lata. Tym razem było inaczej. Pierwsze, co uczyniłem, to wyruszyłem na pieszą pielgrzymkę na Jasną Górę. Jedenaście dni maszerowania w dziękczynnej intencji nawrócenia, wśród ludzi, którzy zaznajomili mnie z innymi standardami życia. Byłem zaskoczony ich otwartością, uprzejmością, religijnością, pogodą ducha, wewnętrznym spokojem. Pokazali mi, że można żyć inaczej. Dzieliliśmy się doświadczeniami, wspieraliśmy się, pomagaliśmy sobie. Zawarłem tam wtedy wiele przyjaźni, które trwają do dzisiaj.
Po powrocie do domu, pootwierałem szafy i szuflady, skrytki i wszystkie rzeczy, które mi zostały z „tamtego życia”, wyniosłem na śmietnik i porozdawałem ubogim. Wiedziałem, że chcąc wejść w nowe życie, muszę oczyścić się fizycznie i duchowo ze wszystkich złych zaszłości. Wszyscy byli przekonani, że zwariowałem, spotykałem się z niezrozumieniem i niekończącymi się dywagacjami, ile potrwa moje szaleństwo.
W sezonie letnim znajdowałem zatrudnienie na budowach, w charakterze pomocnika, jednak było to zajęcie sezonowe. Nie było szans, bym się z tego utrzymał przez cały rok. Znajomi, którzy prowadzili prywatne działalności, nie chcąc mieć kłopotów, omijali mnie szerokim łukiem. Czułem się jak trędowaty. Jednocześnie modliłem się do Pana Boga o światło, co mam w życiu robić. W którą stronę iść i z kim rozmawiać. Nie miałem pomysłu na siebie nowego. Gdyby ktoś dał mi pistolet, od razu wiedziałbym, co mam robić, ale kiedy sięgałem do kieszeni, znajdowałem w niej różaniec. I modliłem się, ufając, że ten stan zawieszenia wreszcie minie. Po jakimś czasie postanowiłem napisać książkę. Potraktowałem sprawę bardzo poważnie
i solidnie się do niej przygotowałem.
Praca nad powieścią pt. "Wysłuchaj mnie, proszę..."
Najnowsza książka to „Krzycz do woli”
Kiedy książka „Wysłuchaj mnie, proszę…” ukazała się w księgarniach i przyszły pierwsze pozytywne recenzje, byłem bardzo szczęśliwy. Poczułem w sercu radość, uczucie, którego niemalże nie znałem.
Pewnego dnia zadzwonił kolega z Warszawy. Zaproponował pracę w fundacji. Wiele pytań bez odpowiedzi, mało konkretów, jednak zaryzykowałem i przeprowadziłem się do stolicy. I tak rozpoczął się nowy rozdział naszego życia. Kolejno wstąpiłem do Zakonu Rycerzy św. Jana Pawła II, z ramienia którego realizuję swoją najważniejszą życiową misję czyli posługę dla osób wykluczonych. Odwiedzam więzienia, zakłady poprawcze, domy dziecka, szkoły i na swoim przykładzie pokazuję, że można żyć inaczej!
Realizuję swoją największą pasję, którą jest pisanie. Ze świadectwami lub spotkaniami autorskimi przemierzam Polskę. Jestem szczęśliwym mężem.
Pan Bóg mi błogosławi, nadał memu życiu prawdziwy sens
Odwiedzam więzienia, zakłady poprawcze, domy dziecka, szkoły i na swoim przykładzie pokazuję, że można żyć inaczej!
Foto: Paweł Cwynar | strona: https://pawelcwynar.org
Zdaję sobie sprawę, że tak naprawdę nawet nie jestem świadomy tego, jak wielką szansę na odpokutowanie grzechów dał mi Pan Bóg.
Życie wieczne jest najwyższą stawką, której nie można porównać z niczym innym.
Dlatego ofiarowany mi czas staram się wykorzystać najlepiej jak potrafię. A wracając do snu, który był początkiem mojej drogi dzisiaj wiem, że tą grę rozegrałem wtedy dobrze, że postawiłem wszystko, co miałem – czyli postawiłem swoje życie na Pana Boga. Uważam, że to było najlepszym, co mogło mnie w życiu spotkać. Jestem innym człowiekiem. Radość, która we mnie mieszka jest po prostu nie do opisania.
I mam wielki apel…
Ta propozycja od Pana Boga jest również skierowana do każdego z was. Stawka jest najwyższa z możliwych, a wiem, że lubicie grać wysokimi stawkami.
strona
Poznaj PAWŁA CWYNARA
Strona internetowa prowadzona przez Pawła.
Poznaj więcej faktów z jego życia.
Sprawdź, czym się zajmuje i jakie książki wydał…
Autor: Paweł Cwynar
Tekst świadectwa i polecany film ze strony www.youtube.com | kanał YouTube: Salve.tv
Telewizja internetowa diecezji warszawsko-praskiej.
Zdjęcia ze strony Paweł Cwynar
Dziękujemy za okazane zaufanie i podzielenie się swoim życiem na łamach gazety.